„Co się stało z naszą klasą?” pytał Jacek Kaczmarski. Może czasem spotykasz swoich kolegów ze szkolnych ław, zawsze znajdujesz dla nich chwilę czasu na rozmowę. Z niektórymi, niestety nie widziałeś się od x lat. Zostają po nich wspomnienia, jakieś zdjęcia, migawki z ostatniego klasowego spotkania. Dobrze pamiętasz, jak zwracałeś się do nich w „cudownych latach” młodości…

Czas podstawówki to wciąż nie gasnący kult „Dirty Dancing”. Kolega Patryk nazywany był więc „Swayzem” [czyt. słejzim]. Mieliśmy też „Szuma” – ksywka mówiąca wszystko o zdobywanych ocenach z zachowania. Był „Rudy” – banalne, bo od koloru włosów.

Wiele z „zawołań” wymyślali sami nauczyciele. Mieliśmy więc uroczą „Czarną” (rozrabiała na przysposobieniu obronnym, belfer tego przedmiotu kilka razy zwrócił jej uwagę, chcąc nie chcąc nadając koleżance przydomek). Sympatycy łaciny ukuli dla naszej klasowej gospodyni pseudonim Regina, co troszkę współgrało z jej nazwiskiem. Był też Antek. Omawiając tą nowelę Prusa, co i rusz ktoś w klasie wybuchał stłumionym śmiechem. Na przerwie ktoś życzliwy wytłumaczył naszej pani polonistce, o co chodziło. Podobnie było z „Tangiem” Mrożka i mękami kolegi Artura – imiennika głównego bohatera dramatu, który bał się, że jest proszony o odpowiedź.

Na licealnych korytarzach barwną postacią był „Homos” – znany wielu rocznikom. Homos nie brał sobie wówczas za mocno do serca maksymy, że w liceum uczy się przez cztery lata.

Kolega ze studiów miał imię i nazwisko fonetycznie podobne do francuskiego prozaika -Andre Gide i od czasów omawiania „Fałszerzy” tak go nazywaliśmy.

Hapeczka
(ksywa nadana przez jednego z naszych licealnych katechetów)