Ostatnie wybory samorządowe w Radzyniu Podlaskim były dosyć dramatyczne. W wielu aspektach.
Przed wyborami sytuacja wydawała się oczywista. Po prawej stronie mieliśmy pancerne hufce PiS, w postaci burmistrza i jego ludzi, oraz konserwatywną armadę tworzoną przez flagowy okręt RaSIL i łódki narodowców, wolnościowców, kibiców, Radzynia Wyklętego itp. Wiadomo było, że strona lewicowa jest rozbita na postkomunę czerwoną i zieloną oraz postępowy plankton – nieliczny, ale hałaśliwy i – co ważne – posiadający wizję i pomysły. Wydawało się, że utworzą oni jakąś mniej lub bardziej zjednoczoną formę Antypisu. Podobnie jak hufce PiSu i konserwatywna armada jakąś formę Antykodu.
Kampania zweryfikowała rzeczywistość. Najpierw okazało się, że postkomuna i postępowcy nie poparli tych samych kandydatów, potem do koalicji ze skrajną lewicą przystąpił prezes RaSIL, prowadzący swoją grę polityczną napędzaną osobistym konfliktem z burmistrzem. Doprowadziło to do buntu załogi na okręcie, porzuceniem go przez jej większość i niemal wszystkie sprzymierzone łodzie, co unicestwiło armadę. Ostatecznie sprawę zagmatwał start czwartego kandydata, a raczej kandydatki, która potrafiła przedstawić się ludziom jako niezależna i co w efekcie przyniosło jej nadspodziewanie dobry wynik.
Jaki jest zatem krajobraz po bitwie? Wydaje mi się, że wynik tych wyborów zaskoczył w Radzyniu wszystkie strony. Negatywnie – postkomunę, lewicę oraz prezesa RaSIL. Ten ma przynajmniej na kogo zwalić winę. Pozytywnie – PiS. Założę, się, że takiego zwycięstwa się towarzystwo nie spodziewało. W nagrodę ma wszystkie karty w ręku na epokową zmianę w mieście. Na wielu polach. Ekipę wiecznych, wydawało się, właścicieli powiatu czekają ciężkie chwile. RaSIL nigdy nie będzie już takie jak dotychczas, jeśli w ogóle będzie.
Dariusz Magier