– Co roku słyszę, że – o Boże! To już ostatni festiwal w Kazimierzu. Mam nadzieję gościć na kolejnych ostatnich „Dwóch Brzegach” – powiedział przed projekcją swojego reżyserskiego debiutu Maciej Stuhr. Pod nowym adresem, z mniejszą liczbą miejsc dla kinomanów 16. edycja Festiwalu Filmu i Sztuki udanie wchodzi w dojrzałość.
Szkolna to dla mnie znana od lat ulica. Zespół Szkół był pod numerem 1, my gościmy pod 20-tką. Od wejścia do festiwalowego mini-miasteczka witało nas stoisko Skarbów Serowara. Radzyńskie sery towarzyszyły pierwszemu plenerowemu seansowi, który ostatecznie nie doszedł do skutku. W sobotę Kazimierz spowiły gęste chmury i tuż przed 20.00 zaczęło kropić.
Włoscy „Superbohaterowie” mieli rozpocząć się o 20.30, przy wejściu na Zamek częstowano wybornymi winami z kazimierskich winnic.
Ponieważ okutani w peleryny, płaszcze i parasole widzowie zasłaniali sobie ekran, jedna z kinomanek wybrała niecodzienne miejsce do oglądania. Filmu nie pokazano, ekran spadł na scenę, ale publika zareagowała na to śmiechem i brawami. Dyrektor artystyczna festiwalu, Grażyna Torbicka, którą już w piątek spotkałem na rowerowym wypadzie poprosiła widzów o opuszczenie miejsc (niedaleko uderzył piorun, a sprzęt odmówił technikom posłuszeństwa), opowiadając „na odchodne” początek filmu.
Wieczór nie był jednak stracony. W drodze na Zamek, zatrzymujemy się chwilę w w kazimierskiej Farze – kościele pw. św. Jana Chrzciciela i św. Bartłomieja Apostoła na koncercie Ugo Spanu.
„Fucking Bornholm” ratuje (próbuje ratować) Agnieszka Grochowska. Swojska wersja „Rzezi” nie przekonuje. Głośna „Corsage” może frapować dbałością o historyczny szczegół, pojawiający się w tle losów cesarzowej, zmagającej się nie tylko z gorsetem dworskiej etykiety, jak i tym dosłownym. Zapamiętam go w scenach rozmowy Elżbiety z francuskim kamerzystą, który uwiecznia ją na filmowej taśmie.
„Pismak” Hasa to ciekawa kreacja Zdzisława Wardejna – osadzonego w rosyjskim więzieniu kasiarza Szpicbródki, który w zamian za dostarczanie obfitych posiłków do celi (niczym Siara w „Kilerów 2”, pardon za porównanie) strzyże strażników. Zaciekawia także kreacja Holoubka jako sędziego.
Prawdziwą ucztą był „Ennio” blisko 3-godzinny hołd złożony twórcy muzyki filmowej. Geniusz Moriccone to nie tylko westerny Sergio Leone, „Nietykalni”, ale też doskonała „Misja”. Sposób opowiadania o tworzeniu muzyki, umysł szachisty (druga z pasji Mistrza) dopełnia fascynującego obrazu skromnego trębacza.
Jeśli o muzyce mowa… ciekawą propozycją był obraz „Na zawsze Melomani” – historia pierwszego jazzowego zespołu, który „jak tornado się wdarł” (to o nich opowiada film „Był jazz” Falka). Bogate archiwalia, zapis ich występów (otwierali słynny pierwszy festiwal w Sopocie w 56).
Rok wcześniej czy później gościli w Ustroniu – gdzie podczas wakacyjnych miesięcy realizowali swój pierwszy „kontrakt” na taneczne wieczorki czy dancingi. W tej samej miejscowości przebywał Jerzy Gruza, który zarabiał na życie robieniem turystom zdjęć z nadmuchanym krokodylem. W związku z próbami ucieczek rodaków, milicja zarekwirowała mu „jednostkę pływającą” i zabrała korek do „zwierzaka”.
*
Wtorkowy wieczór rozpocząłem od „Ogień na morzu” Gianfranco Rosiego – włoskiego dokumentalisty, pozwalającego mówić swoim bohaterom (wcześniej w „Rzymskiej aureoli” byli to mieszkańcy obwodnicy pod stolicą Italii: ratownik medyczny, podstarzała prostytutka, właściciel studia fotograficzno-filmowego, córki i sędziwego ojca-filozofa) – mieszkańcom Lampedusy. To miejsce wyławiania afrykańskich emigrantów.
Reżyser nie unika mocnych zdjęć – ciał umęczonych wielodniową gehenną podróży do lepszego świata, łez i bólu tych, którzy stracili bliskich. Jedynie lekarz opowiadający o swojej trudnej pracy z „przybyszami” łączy dwa światy. Prawie sielankowe zdjęcia ukazują życie mieszkańców – niespiesznych Włochów- rybaków, dzwoniących do lokalnej rozgłośni z prośbą o nadanie sentymentalnej piosenki dla bliskich.
Darmowy pokaz reżyserskiego debiutu młodszego Stuhra „Marta Graal” to dosyć udana próba kameralnej opowieści o szukaniu przyczyn śmierci (samobójstwa) studentki dziennikarstwa – zaaferowana „kryzysem” na polsko-białoruskiej granicy na pełnym spontanie chce pomóc Afgance w dotarciu od przebywającego po drugiej stronie synka.
Dla badającego język to ciekawy materiał o stanie współczesnej polszczyzny, przesiąkniętej w wypowiedziach aktorów – studentów IV roku Akademii Teatralnej – anglicyzmami. O niektórych z nich na pewno usłyszymy.
Młody Stuhr znany jest z zajmowanego określonego stanowiska w polsko-polskim sporze. Film otwiera wykład „profesora” Jacka Żakowskiego ( jakże dalekiego od dziennikarskiego obiektywizmu i jeszcze dalszego odejścia od jakiejkolwiek etyki). Przy organizowaniu wyjazdu pada tekst o przekupnej strażniczce granicznej, która za 10 tys. na 2 godziny „przymknie oko”. Litości…
Obrywa się też, a jakże TVP (ach, ten zły PiS…). W mocno absurdalnej scenie wyróżniająca się mocnym kręgosłupem moralnym studentka jest kaperowana przez żonę producenta z Woronicza do spróbowania sił w publicznej.
-Ale ja jestem dopiero na III roku
-Nie szkodzi, tam są ludzie z różnych uczelni, niektórzy bez matury
Mało optymistyczny obraz kondycji młodego pokolenia – szukającego akceptacji w „socjalach”, szukających swojej tożsamości na czarnych marszach i strajkach kobiet. Tylko jeden student wyłamuje się z owczego pędu. Mówi o granicy państwa i poruszaniu się w granicach prawa. (kontrująca go koleżanka w innym miejscu stwierdzi, że „co tydzień była pod sądami”, ale namawia pozostałych do łamania „praworządności”)
Ciekawe, jak toczona za naszą wschodnią granicą wojna zmieniła postrzeganie operacji „Śluza” przez reżysera i widzów? Sprawa nie jest jednoznaczna – czy dziewczyna odbiera sobie życie w mieszkaniu na Targówku czy ginie w Usnarzu Dolnym? Filmik przesłany koleżance pokazuje ją jak sama błądzi po lesie. Osoba samego Stuhra, wezwanego przez władze uczelni psychologa też budzi wątpliwości. Rozmawiający z nim studenci postrzegają go jako policjanta czy człowieka służb. W sieci trafiają na sporządzoną przez niego tajną notatkę służbową, mówiącą o zadaniu zatuszowania sprawy.
*
Wtorkowy wieczór to urokliwa, lekko sentymentalna pocztówka z Paryża z lat 1981-1988. „Pasażerowie nocy” to losy Elisabeth (wspaniała Charlotte Gainsbourg, widziałem ją w „Sambie”), szukającej pracy matki z dwójką dorastających dzieci. Jej ciepło, odnajdywanie się po rozstaniu z mężem, przebyty rak. Znajduje zatrudnienie jako przyjmująca telefony od widzów w nocnej audycji radiowej. Od razu przypomniała mi się „Ćma” z Wilhelmim.
Powrót do niedalekiej przeszłości to bardzo wyraźny nurt we współczesnym kinie (vide prezentowana pocztówka z PRL-u „Zupa nic”). Ubrania, muzyka końcówki lat 80-tych, urokliwe zapisywanie karty czytelnika w bibliotece, gdzie nasza bohaterka pracuje na pół etatu.
Przeuroczy film o potrzebie bliskości, sile rodziny z zapadającym w ucho livemotivem „Et si tu n’existais pas” Joe Dassina
Ostatni obraz to dokument „Diana. Księżniczka”. Wierna kompilacja brytyjskich archiwaliów telewizyjnych o „Królowej ludzkich serc”. Nieśmiałej, onieśmielonej zainteresowaniem mediów, które faktycznie chciały obiektywami aparatów i kamer być jak najbliżej. W tle pobrzmiewają dyskusje i debaty o sile monarchii, sposobie okazywania patriotyzmu. Szaleństwie Brytyjczyków, celebrujących ślub czy narodziny dzieci Lady D.
Ostatnie kadry mocno wzruszają. Tak, też wzruszyłem się na obrazkach z jej pogrzebu.
*
Elementy piłkarskie? Owszem, były. Napis miłości tiffosi do AS Roma, mecz uchodźców z sprzyjającym jednej ekipie sędzią („Sudan, Uganda wyeliminowana, Syria gra dalej”). Wreszcie „Pasażerowie nocy” i oglądany na basenie mecz MŚ 1984 we Francji. Francuzi oglądają zwycięski mecz „Trójkolorowych” na małym telewizorku na basenie, syn głównej bohaterki całuje się właśnie z córką właściciela budynku. Przerywa go, bo Les Bleus strzelają gola, a on chce zobaczyć powtórkę. Główna bohaterka „Niewiernej”, Binoche jako dziennikarka radiowa rozmawia z mistrzem świata z ’98 i mistrzem Europy ’00- Lilianem Thuramem. Co prawda nie o piłce, ale…
Sport przecinał się dosłownie z kazimierską codziennością.
Poniższy punkt znajdował się przy KOKPiT. Znany Maks Skrzeczkowski krzątał się nie tylko przy tym wydarzeniu.
Sobotnim popołudniem „Kazik” żył przebiegającą miasteczkiem trasą Tour de Pologne. Oczekując na otwierającą festiwal konfę, mogliśmy zobaczyć „naszych”
*
Nie samymi filmami jednak człowiek żyje. Kazimierz każe ci zatrzymać się prawie co krok.
*
A gdzie jak mawia Michalkiewicz, warto wypić i zakąsić? Polecam „Stary Dom” przy małym rynku, obok nieodkrytej obok gruzińskiej (ach, ta lwowska koło pomnika Nikifora…)
*
Spotkałem państwa Młynarczyków. Tomek opowiada o fenomenie Szukalskiego.
U „Geny” natrafiam na znajome obrazy Arka Kulpy:
W powrotnym do Lublina za kierowcą widniała wlepka:
Nie palić!
Nie marudzić!
Nie rozmawiać o pieniądzach!