Każdy ostatni weekend wakacji był mocnym akordem. Ustawiali się w robocie, by muzyczne święto zaczynać w centrum Nowego Yorku już po czwartej. Manh, obok wieczornego „zbójowania” w piwnicach RDK-u (ktoś pamięta jeszcze ten skrót, przejęty bez zdania racji przez osiedlową świetlicę na Wyszyńskiego?) był axis mundi. Podczas jubileuszowej „Oranżerii” połączyliśmy bodaj wszystkie stoły, gdy na obiad przybył zespół „Nic wielkiego”.
Powróćmy zatem jak za dawnych lat…
2017:
Tu się wsiąka – ostrzega/kusi zwycięzcę wspaniała jurorka Olga, kolorowy ptak przy naszym stole.
Marcin postanawia przenocować, na szczycie stołu gawędzą z nim Justyna i Gabriela (trochę żałuję, że to nie ona nie otrzymała głównego laury.). Pytam o to jedną z sióstr z „Nic wielkiego” – decydowały przyznawane punkty, brakowało niewiele. Przemas postuluje rozwiązanie rodem z piosenki Abby – The winner takes it all.
Coś, do czego wciąż muszę się przyzwyczaić to fakt,że wykonawcy rozpoczynają dialog z widownią, jeszcze zanim dotkną strun gitary.
Schodzą do nas lekko się posilić członkowie zespołu Marka Dyjaka. Ten, który czarował nas swoją trąbką, Jerzy Małek, pyta, czy w Radzyniu często gra się jazz. Za rzadko…
„Bocian” przymierza się do wehikułu – deskolotki – wyjętego z unowocześnionej wersji „Powrotu doi przyszłości”.Unosząc się nad ziemią, trzyma się ściany, choć nie jak z piosenki Perfectu. Wyświetla mi fragment reportażu Warszawskiego Ośrodka Telewizyjnego o motocyklowym zlocie z ’96.
Aśka Winnik, niczym dbająca o głodnych (i spragnionych) mamma krzątała się jakby w wielkiej kuchni. Wreszcie ląduje i zaprasza do Siedlec na rugby.
-Znałem w Siedlcach dziewczynę…
–Pogoń? – dogryza „prezes”
-Katarzynę…
Prócz wspomnienia kruczoczarnej siedlczanki, powracają inne – chłopaki przynoszą stare albumy – zatrzymane chwile pierwszych dwóch edycji „Oranżerii” (’96, ’97). Wybuchamy śmiechem na to, jak czas obszedł się z niektórymi biesiadnikami – niektórych ledwie musnął, a niektórych… Docieramy do daty zamknięcia „Olsena” – 2003.
Pablo zaskakuje mnie paroma chwytami Metaliki.Udaje nam się wreszcie przekonać Molasa do zagrania „Jeżeli chcesz”. Gitarzysta Elizy Anny wspaniale wykonuje „Zegarmistrza światła”. Ten sobie gada, ten sobie gada, pełno radości i krzyku…
*
2016
Koniec koncertu? Nic bardziej mylnego! Występ naszego gościa nadal trwał! Już w luźniejszych okolicznościach usłyszeliśmy przeróbkę Son of the blue sky (Synu, nie bluzgaj) lub Kochać to nie znaczy zawsze to samo (Szukać min…). Na prośbę wyżej podpisanego zabrzmiało przepiękne „Gdy wrócę do Irlandii swej”. Były góralskie, rzewne zaśpiewy, rosyjskie ballady i wyspiarskie songi.
Zgromadzona brać z podziwem komentowała niezmordowanie artysty. Na chwilę zagościła Paraluzja, dzielnie towarzyszył nam Kuba Zuckerman, co i rusz herbatą wznosiliśmy toasty za pomyślność Poefonii.
W końcu za barem i gitarą stanął Molas. We wspólnym, nie zawsze najczystszym, ale emocjonalnym wykonaniu wybrzmiało; „Jeżeli chcesz”, „Ataman”, „Szal” młodego Jana Kondraka i wiele, wiele innych. Po północy zaczęły się tańce…
*
2015:
Nie sposób nie wspomnieć o „after party” i gościnności pracowników ROK-u. Jeszcze do teraz pobrzmiewają echa śpiewanych „na dwa stoły” utworów: „Purple Rain”, „Tolerancji” Soyki, „Wehikułu czasu”, a nawet kultowej piosenki z „Misia”: „Hej, młody junaku”.
Klimat „Oranżerii” to także tzw. „after-party”. Artur mówi o mentalności Rosjan, Adam proponuje, byśmy razem z Robertem wzięli w ajencję lokal i nazwali go „Prezesy” albo „Po małym, ale nie po całym”. Zszedł do nas także sam Olek Grotowski. Prawdziwą duszą towarzystwa była pełna energii Aśka Winnik, a także pełne ciepła i serdeczności siostry z „Nic wielkiego”.
*
Przybywaliśmy w piątek, powracaliśmy w sobotę. Podążaliśmy na sobotni koncert, wracaliśmy spacerowym krokiem w niedzielę.
Klimat Ogólnopolskich Spotkań z Piosenką Autorską tworzy też, ceniona przez gości z zewnątrz, cała otoczka wokół. After, a w naszym przypadku także „bevor party”.
„Ja kocham Radzyń, sialala lala la” – wyrwało się jednemu z naszych gości. Nasz mały, prowincjonalny Radzyń jawi(ł) się w ich oczach jako spokojna przystań, mała oaza spokoju, gdzie mieszkańcy nie gonią w obłąkańczym pędzie nie wiadomo za czym, gdzie czas wolniej płynie… Zabawna anegdota – wieloletni gość pyta z wyrzutem: ” to oni tam teraz naleśnikarnię zrobili? Ciekawe, czy klientela pozostała ta sama?”