Wiadoma to rzecz w politologii, że tzw. żelazny elektorat to najbardziej poniewierana przez polityków część wyborców.
No bo przecież nigdzie nie odejdą. Z ich poglądami? Nie mają dokąd. Muszą zagłosować na nas, bo inaczej wygrają TAMCI, i dopiero będą mieli zgryzotę – tak to rozumowanie mniej więcej wygląda po obu stronach sceny politycznej. Zatem można przed wyborami naobiecywać realizację tych najważniejszych, bo światopoglądowych, postulatów, a potem stwierdzić, że na razie nie, bo to zrazi najliczniejsze centralne bagno, które przerzuca swoje głosy w zależności od pogody, nastroju czy koloru koszuli, i zapomnieć o sprawie. Nie ma strachu, żelazny elektorat nigdzie nie odejdzie. Ponarzeka, pogrozi, ale jak przyjdzie co do czego, zagłosuje jak trzeba. Mniejsze zło odwołuje się bowiem do logiki, a – kto jak kto – żelazny elektorat lubi myśleć, że działa logicznie. Nie tak jak TAMCI.
Ale kopanie żelaznego elektoratu to nie tylko domena polityki. Również gospodarki czy choćby religii. O stałych, wiernych wyznawców, zwolenników, klientów dba się o wiele mniej niż o tych, których można przekabacić, przeciągnąć na swoją stronę. To prosty rachunek ekonomiczny – „żelaznych” już mamy, a każdy nowy to wartość dodana. Ona liczy się przecież najbardziej.
Doskonałym przykładem są operatorzy telefonów komórkowych. Łatwo zauważyć, że najlepsze oferty dotyczą tych, którzy przejdą z innych sieci, czyli takich telefonicznych neofitów. Wiernych jednemu operatorowi traktuje się jak niewolników, którzy i tak z nami są, więc po co ich rozpieszczać. Może się więc zdarzyć, że po wielu prolongatach umowy zorientujesz się, że płacisz o wiele większy abonament za taką samą usługę od człowieka, który właśnie przyszedł do sieci. Dochodzi do tego, że jak masz zaprzyjaźnionego pracownika w salonie danego operatora, to potrafi namówić cię, żebyś wziął numer u kogoś innego i dopiero wtedy przyszedł do nich, by zmienić sieć – bo wtedy czekają cię mega-promocje.
Irytujące to, ale co zrobisz, skoro nawet w niebie „większa będzie radość z jednego grzesznika, który się nawraca, niż z dziewięćdziesięciu dziewięciu sprawiedliwych, którzy nie potrzebują nawrócenia” (Łk 15,7). Taka ekonomia i ziemska, i niebieska.
Dariusz Magier