Reprezentacja Polski po twardym boju pokonała na wyjeździe Austrię 1:0. W meczu wyrównanym, który jednak biało-czerwoni kontrolowali, w odpowiednim momencie ukąsiwszy rywala. Trzy dni później, już w domu na Narodowym, Polacy pewnie wygrali z Łotwą. Nasi na początku dali się przeciwnikowi wyszumieć, po czym, jako wytrawna ekipa, wypunktowali go, trafiając dwa razy. Brawo! – tak powinien wyglądać lead tego tekstu, ale nie wygląda. Dlaczego? Bo tak nie było.
Wyniki się zgadzają – dwa zwycięstwa bez straty gola. Tyle, że polski kibic w ostatnich latach bardzo się zmienił. Wymaga więcej, niż drużyna jest w stanie dać. A ma ona grać ładnie dla oka, efektownie pokonując niżej notowanych rywali. Tymczasem kadra zaprezentowała bylejakość.
Jerzy Brzęczek zdecydował, że u niego pierwszym bramkarzem jest Wojciech Szczęsny. W obu marcowych spotkaniach zawodnik Juventusu zrobił to, co do niego należało. W dużej mierze dzięki niemu udało się wygrać z Austrią, wybronił kilka groźnych uderzeń. Niespodziewanie, pewnie również dla samego Szczęsnego, musiał się on parę razy wykazać także w meczu z Łotwą. Bezbłędny, pewny w interwencjach. I na bramce wyliczanka formacji, które wypadły bez zarzutu, się kończy.
Linia obrony przeciwko Austrii zaczęła uważnie. Glik i Bednarek dobrze się uzupełniali, czyścili niebezpieczeństwo w polu karnym. Kędziora zbyt często dawał się ogrywać austriackiemu liderowi Davidowi Alabie, poza tym prezentował się solidnie, ale nie olśnił. Podobnie jak Bartosz Bereszyński, po którym widać było, że gra na lewej obronie z konieczności.
O ile prawonożny zawodnik na lewym skrzydle (i lewonożny na prawym) to rozwiązanie w dzisiejszej piłce optymalne, o tyle skrajny defensor ma problem, kiedy musi biegać „nie po swojej” stronie. Bereś często wyglądał, jakby tracił orientację, choć im dalej w mecz, tym czuł się pewniej. Kędziorze na plus należy zapisać akcję bramkową, bo to jego strzał skutecznie dobił Krzysztof Piątek. Obrona wyraźnie zaspała raz, kiedy nieporozumienie Bednarka z Bereszyńskim mógł (i powinien) wykorzystać Janko – skończyło się na strachu.
Trzy dni później przeciwko Łotwie jako lewy bek zagrał Arkadiusz Reca. Nie wtrącam się Brzęczkowi w robotę, ale samo powołanie tego zawodnika to dyskusyjna decyzja. Reca, jakby to ująć, nie jest pierwszym wyborem do składu Atalanty. Nie jest też drugim, ani trzecim – chłop po prostu w klubie nie gra. Ze względu na uraz Macieja Rybusa był na zgrupowaniu jedynym lewym obrońcą, a wskutek choroby Bereszyńskiego wyszedł w podstawie na Łotwę.
Co tu dużo mówić, widać było brak występów Recy w klubie. Niedokładne podania, brak zrozumienia z Grosickim i Zielińskim (zależy, który akurat biegał po tej stronie), pewność siebie na poziomie podłogi… I to właśnie ten człowiek przeprowadził akcję, która zakończyła się golem na 1:0…
Tym razem partnerem Kamila Glika był reaktywowany Michał Pazdan. Obaj nie ustrzegli się pomyłek, choć kilka błędów kolegów też naprawili. Glik strzelił gola i za to należą się brawa (a Kubie Błaszczykowskiemu za asystę). Najsłabiej w linii obrony wypadł Tomasz Kędziora. Łotysze rychło zauważyli, że to jego stroną najprędzej stworzą zagrożenie, i to też parę razy uczynili. Na szczęście Gutkovskis i Karasauks to nie Lewandowski czy Piątek, i świetne okazje zaprzepaścili. Tak czy inaczej, ci słabi Łotysze w jednej akcji tak naszych rozklepali, jakby byli Barceloną…
…a zaczęli ten atak w środku pola. Polska druga linia grała w obu meczach topornie. Środek w składzie Krychowiak-Klich nie działa. W tym duecie to drugi z nich miał być tym kreatywnym. I co? Nie mogę przypomnieć sobie ANI JEDNEGO otwierającego podania Mateusza Klicha. Schowany, grający w poprzek albo do tyłu, bardzo rozczarował. A Krycha? Oczywiście, często odbiera rywalom piłkę, ale kiedy za długo ją trzyma przy nodze, to niemal zawsze pachnie stratą i akcją przeciwnika. Za dużo kombinuje.
Czas, jakiego Andres Iniesta potrzebuje na przyjęcie ze zwodem i rzucenie piłki za plecy obrońców, jest tożsamy z tym, jakiego Grzegorz Krychowiak potrzebuje na podniesienie głowy, żeby się rozejrzeć. Tę ślamazarność widać było zwłaszcza w Wiedniu, bo w Warszawie pomocnik Lokomotivu wypadł zdecydowanie lepiej. Na plus – rewelacyjna piłka do Lewego, kiedy ten wyszedł „sam na sam” ze Steinborsem.
Kamil Grosicki zaprezentował to, do czego już nas przyzwyczaił dawno temu – szybkość, ochota na pojedynki, które niejednokrotnie wygrywał, ale też niedokładne dośrodkowania i nikłe zaangażowanie w grę obronną. Grosik nie zawiódł, ale furory również nie zrobił. Zgodnie z oczekiwaniami Jerzy Brzęczek skorzystał z pomysłu Carlo Ancelottiego na ustawienie Piotra Zielińskiego blisko linii bocznej. W meczu z Austrią gracz Napoli zagrał na tej pozycji niezłe czterdzieści pięć minut – pokazał, że jest jedynym naszym reprezentantem, któremu piłka nigdy nie przeszkadza w grze.
Po przerwie został przesunięty do środka, ale ze względu na uraz zszedł z boiska niedługo potem. Przeciwko Łotyszom starał się prowadzić grę reprezentacji, był aktywny, ale brakowało mu konkretów. W obu meczach z ławki pojawiał się na placu Przemysław Frankowski. I głównie irytował. W Wiedniu tym, że zamiast przyspieszać grę na skrzydle (a jest szybki), niepotrzebnie się z piłką zatrzymywał, z czego nic nie miało prawo wyniknąć. W Warszawie natomiast tym, że nie wykorzystał trzystuprocentowej sytuacji, którą stworzył mu Robert Lewandowski.
Robert. Po raz nie wiadomo który pokazał, że jest w tej drużynie alfą i omegą. W zasadzie wszystko, co dobre w ofensywie, działo się w tych meczach za przyczyną kapitana reprezentacji. Stwarzał okazje kolegom (Piątek, Frankowski), sam próbował, kiedy tylko zwietrzył szansę. Zawsze bardzo widoczne jest w grze Lewego branie przez niego jej ciężaru na siebie. No i, co najważniejsze, strzelił Łotwie gola, który drużynę i nas wszystkich bardzo uspokoił.
Na Austrię obok Roberta wyszedł Arkadiusz Milik. Niepotrzebnie, bo zmagał się z gorączką. Kompletnie nic mu nie wychodziło, przy czym Milik niestety ma niepokojącą wadę, że własnej kiepskiej postawy nie próbuje maskować walką. I wtedy gramy w dziesięciu. I to irytuje. Brzęczek słusznie zdjął napastnika Napoli w przerwie. Wtedy jeszcze, mimo oczekiwań całej Polski, selekcjoner nie wprowadził Krzysztofa Piątka, co na szczęście zrobił kilkanaście minut później. Rezerwowy odpłacił się golem na wagę zwycięstwa, a także obiecującymi próbkami współpracy z Lewandowskim.
Na Narodowym atakujący Milanu już tak dobrze nie wypadł, tego występu nie zapamiętamy, ale to on wydaje się teraz pewniakiem do gry obok kapitana w kolejnych meczach.
Dwa premierowe mecze eliminacyjne reprezentacji Polski prowokują kilka pytań.
Jaki jest pomysł Jerzego Brzęczka na grę drużyny? Na razie go nie widać.
Po co na zgrupowanie przyjechali Robert Gumny i Szymon Żurkowski? Zamiast siedzieć na ławce i/lub trybunach mogli przecież zagrać w młodzieżówce, którą latem czekają Mistrzostwa Europy.
Dlaczego kompletnie pomijany jest grający i zbierający pochlebne recenzje Paweł Jaroszyński? Żaden to wirtuoz, kadry raczej nie zbawi, ale to LEWY OBROŃCA, a tu wyboru praktycznie nie mamy.
Wreszcie, czy na dłuższą metę tak duże uzależnienie drużyny od Lewego może być korzystne? Nawet Argentyna i Leo Messi na podobnej sytuacji dobrze nie wyszli.
Plan został zrealizowany. Mamy komplet punktów, pole position przed następnymi meczami. Styl pozornie schodzi na drugi plan, może uda się go w trakcie eliminacji upiększyć, wszak w tej grupie nie za bardzo jest komu nas zweryfikować.
Chcemy ładnej gry, a na pewno nie tak chaotycznej, ale też nie wymagajmy cudów. Polski piłkarz to nie wirtuoz, raczej wyrobnik. Mądrych wyrobników stać na poukładaną grę i tego od kadry oczekuję.