W wakacyjną niedzielę po wieczornej mszy świętej postanowiła pójść na spacer. Małe miasteczko w wieczornych promieniach słońca wyglądało ślicznie i zachęcająco. Zeszła kamiennym brukiem nad strumień i stanęła na drewnianym moście. Spojrzała w dół i zobaczyła jak na nowym drewnianym pomoście szamotał się szczupły młody mężczyzna. Jeden but trzymał w ręku i niezdarnie próbował go założyć, ale z każdym ruchem zsuwał się coraz niżej i niżej ku rwącej płytkiej wodzie. Dookoła żywego ducha. Z daleka było widać, że trzeźwy nie jest. Przeczuwała, że dobrze to się nie skończy. Powoli zeszła w dół po stromych betonowych schodach. Pochyliła się nad nim i zapytała:
– Jak się pan czuje? – jego bełkotliwa reakcja nie wróżyła nic dobrego.
– Musimy stąd jakoś wyjść! – mówiąc to zastanawiała się, czy to tylko alkohol, czy może dopalacze.
Zero kontaktu, sapanie, kolejna próba założenia buta i zjazd niżej. Konsternacja, jak stąd cało wyjść i nie wpaść do wody. Szukając pomocy spojrzała w górę na most a tam pojawił się starszy mężczyzna i obserwował całą sytuację. Zawołała do niego a on posłuchał i zaczął iść ku niej.
Nagle młody mężczyzna wykonał niezgrabny ruch i oparł się na czworaka. Pomogła mu wstać. Podtrzymując go zaczęli wdrapywać się po schodach. On z jednym butem w ręku niezgrabnie, powoli wspinał się ku życiu. Trzymała go cały czas za rękę i puściła dopiero na moście. W tej chwili młody mężczyzna zatoczył się i zaczął iść w stronę pustkowia i nadbrzeżnych szuwarów.
Popatrzyła kręcąc głową i zaczęła go wołać. Zawrócił. Znowu chwyciła go za rękę i już nie puściła. Podeszli do barierki, znaleźli oparcie. Starszy pan asekurował całą sytuację, ale nie widział rozwiązania tego problemu.
Cała ta sytuacja zaczęła już ją irytować. Była tu przypadkiem i chciała wracać a mężczyzna zaczął stanowić poważny problem. Wybrała numer 112, jednak przekierowano ją do pogotowia w tym miasteczku. Pani w słuchawce, po wysłuchaniu historii zaczyna pytać:
– Co robi?… a nie leży???… a jest przytomny???… a czy chce karetkę???
Oniemiała! Mężczyzna nie leżał! Więc zapytała go szarpiąc za rękę – czy chce karetkę?! A ten tylko łapał się jedną ręką za głowę, jakby z niedowierzaniem, nie mogąc wypowiedzieć żadnego słowa.
Wreszcie do słuchawki powiedziała, że jest tylko turystką, że chce mieć czyste sumienie i że za karetkę już dziękuje! Rozłączyła się.
Starszemu panu, który skomentował tę sytuację po swojemu, podziękowała i została sama z problematycznym jegomościem. Wciąż trzymała go za rękę, a ten drugą w międzyczasie założył buta.
– Idziemy – powiedziała wreszcie do niego.
Szli pod górę kamiennym brukiem. Ona wciąż trzymała go za rękę, ale go nie wlokła, a nawet nie podpierała. Szedł z trudem, ale wracał do życia. Zdawkowo rozmawiali. Interesowało ją co się stało, a on w pewnym momencie pocałował ją w rękę i wyraźnie powiedział, że jest wspaniała.
Weszli na szczyt, skąd wyruszyła po wieczornej mszy. On już przytomniał. Pociągnęła go przez bramę na plac kościelny i powiedziała, że tu jest jego Matka i żeby się jej wyżalił. Zostawiła go na klęczkach z głową w dłoniach, którą z niedowierzaniem wciąż kręcił.
Odeszła, ale wciąż spoglądała za siebie, sprawdzając czy znowu nie ruszy w dół. Po chwili już go nie było na kościelnym placu. Stał pochylony przy barierce nad kamiennym brukiem wciąż z głową schowaną w dłoniach. Gdy ruszył chodnikiem za jej białą spódnicą, przyspieszyła kroku i zniknęła za rogiem…
Agnieszka Gątarczyk