Odwoływane imprezy, wielka cisza, zasmuceni, wyciszeni mieszkańcy…Nie wyjeżdżają ze sklepów z wózkami pełnymi kasz i makaronów. Cieszą się małymi, prywatnymi radościami.
Kiedy naprawdę odczujemy obecność w naszym życiu wyrazu, które na bank będzie słowem 2020 roku? Kiedy będziemy musieli zmienić nasze przyzwyczajenia i rytuały.
Przypomniał mi się tekst o „Radzyniu pod kopułą”…, gdyby wydano odgórny zakaz opuszczania miejsca zamieszkania…
Typowe, prowincjonalne miasteczko Chester’s Mill, zostaje w niewytłumaczalny sposób odcięte od świata przez pole siłowe. Przyszła mi myśl: a gdyby nasz Radzyń (jak mawiają złośliwi: „dziura zabita dechami”) podzielił los serialowego small town?
Przyjmijmy, że pod kloszem jest nasz cały powiat. Zapomnijcie o parówkach z Łukowa, serach z Michowa. Rodzima mleczarnia stałaby się wytwórcą wszelkich produktów mlecznych. Z pieczywem też nie byłoby problemów, przezorność nakazywałaby jednak zasiać na żyznych polach pszenicy i żyta. Ci z wojskowych bloków, aż hen po Budzyń zadbaliby o napitek. Ba, mógłby pokusić się o stworzenie regionalnego piwa… Skoczyłaby cena żywca, rolnik za swą pracę wreszcie dostałby godną zapłatę. Bezczynnie stojące na dworcu PKS autobusy zamienilibyśmy na ruchome sklepy, może z jedną objazdową „czytelnią”, małym kinem.
Po kilku dniach nawet na stacjach benzynowych zabrakłoby alkoholu i papierosów. Jakże zmieniłby się środowy rynek ( pewnie by go zakazano w obawie przed kontrabandą). Skończyłyby się argumenty w stylu „coś się nie opłaca”. Ogródki działkowe przesłałyby być jedynie miejscem na grilla…
Wydawane w Radzyniu gazety pełne byłyby ogłoszeń „Sprzedam, kupię, zamienię”. Odcięci od mediów stalibyśmy się wolni spokojem ”małej ojczyzny”. Nasi domorośli „pajęczarze” zadbaliby, by kibice piłkarscy nie przegapili meczów, w poniedziałkowe wieczory łapalibyśmy teatry telewizji.
Obok potrzeb ciała, wzrosłyby potrzeby duchowe. Poczciwe kino wyświetlałoby repertuar kilka razy, może powstałby jakiś teatr? Dramatów scenicznych w bibliotekach wszak nie brakuje. Jak skoczyłoby czytelnictwo! Wszystkie chóry, przykościelne schole zgromadziłyby się w hali widowiskowo-sportowej (scena „Oranżerii” za mała)na cotygodniowy koncert, z którego dochód przeznaczano by na najpilniejsze potrzeby.
Czegoż więcej potrzeba? Gadżetów „ze świata”, unijnych dyrektyw, norm z centrali? Byłoby trochę jak w „Dżumie” Camusa – docenilibyśmy to, co mamy.