Zimowe mercato to przeważnie przedsmak tego, co wydarzy się na rynku latem. Czasami jest również okazją do naprawienia transferowych błędów, popełnionych poprzedniego lata. Zwykle wtedy następuje kosmetyka składu, uzupełnienie, łatanie dziur w awaryjnych sytuacjach. Tymczasem zima bieżącego roku przyniosła najdroższą dotychczas transakcję w polskiej piłce.

   Choć de facto ten transfer to wewnętrzny interes włoskich klubów. Natomiast zawodnik, którego dotyczy sprawa, to już Polak z krwi i kości. Krzysztof Piątek przeszedł z Genoi do AC Milan za 35 milionów euro! Zaledwie pół roku po opuszczeniu Ekstraklasy! OK, zejdźmy na ziemię. Dziesięć i więcej lat temu to byłby kosmos. Gdyby pod koniec ubiegłego wieku Milan kupił Andrzeja Juskowiaka, to nie uwierzyłbym, dopóki nie zobaczyłbym gościa w czarno-czerwonej koszulce w telewizyjnych migawkach. Dzisiaj taki transfer, ze sportowego punktu widzenia, to niewielki awans. Bo dzisiaj Milan to nie TEN SAM Milan. Klub oczywiście wielki, ale drużyna – w porównaniu z nie taką znowu dawną historią – śmieszna. Rossoneri powoli chcą wracać na szczyt, ale idzie im to opornie. Tylko żebyśmy się dobrze zrozumieli – absolutnie nie umniejszam tego, co Piątek już osiągnął!

   A to dlatego, że przede wszystkim jestem tym zaskoczony. Pozytywnie. Kiedy wyjeżdżał do Włoch latem, to myślałem: „dobre warunki fizyczne, umie strzelać gole, powalczy o miejsce w składzie, ale łatwo nie będzie – na początku ‘swoje’ na ławce”. A Krzysiu na dzień dobry, bach, cztery sztuki w Pucharze Włoch. Dobra, to tylko jakieś Lecce – ale już dało do myślenia. Wystartowała Serie A, a nasz bohater co mecz – to gol! I nie chciał się zatrzymać! W poważnej lidze, a nie w kabarecie! Do Italii przybył Cristiano Ronaldo, niczym cesarz, i wszyscy mieli mu się kłaniać, a tu wychyla się jakiś Polak i rzuca mu wyzwanie! Zdumiewające. Jeszcze jesienią słychać było o przymiarkach wielkich klubów, chcących kupić napastnika Genoi. Przewijał się nawet Real Madryt, stanęło na Milanie. I dobrze.

   Krzysztof Piątek to napastnik bezczelny, bezkompromisowy, ma nieustanny ciąg na bramkę. Jemu naprawdę może się udać zrobić dużą karierę. Czy taką na miarę Lewego? Zobaczymy. Na razie wybornie przywitał się z publicznością San Siro.

   Często motywacją dla piłkarza do zmiany otoczenia jest regularna gra. Zwłaszcza, jeśli na horyzoncie coraz wyraźniej miga perspektywa wielkiej imprezy reprezentacyjnej. Kadra Polski do lat 21 zagra latem w Mistrzostwach Europy. Dwóch jej podstawowych zawodników zmieniło kluby tej zimy.

   Dawid Kownacki miał niezły poprzedni sezon w Sampdorii. Był cennym dżokerem, który wejdzie po przerwie – strzeli bramkę, zaliczy asystę. Coś załamało się w ostatnich miesiącach ubiegłego roku, kapitan młodzieżówki stał się persona non grata w Genui. Włosi dali mu wolną rękę, zgłosiła się Fortuna Duesseldorf i wypożyczyła Kownasia na pół roku.

   Kamil Grabara stał się pierwszym bramkarzem drużyny Czesława Michniewicza w trakcie eliminacji, ale w Liverpoolu nie miał szans na grę. Jasne, same treningi w tak wielkim klubie mogą młodego dużo nauczyć, ale ambitnym trza być! Grabara, na zasadzie wypożyczenia, spróbuje złapać minuty w Aarhus GF.

   Kownacki i Grabara zmieniają kluby, żeby grać. Szymon Żurkowski i Sebastian Walukiewicz po transferach do włoskich klubów zostają do końca sezonu w Polsce… również żeby grać. Żurkowski ma w perspektywie młodzieżowe ME, dlatego, choć od kilku dni jest zawodnikiem Fiorentiny, to wiosnę spędzi w Górniku Zabrze. O miejsce w składzie Violi powalczy latem. Natomiast osiemnastoletni Walukiewicz przeszedł tej zimy do Cagliari, ale ma jeszcze przed sobą rundę pożegnalną w Ekstraklasie. Jego z kolei czeka mundial do lat 20, który odbędzie się na polskiej ziemi.

   Pod koniec XX wieku bardzo dobrą reklamę w amerykańskiej MLS robiło trio polskich piłkarzy: Roman Kosecki, Piotr Nowak i Jerzy Podbrożny. Wtedy już bardzo doświadczeni, ale w żadnym razie nie wypaleni. Oprócz dodania sportowej wartości swojemu zespołowi, mieli przyciągnąć na stadion liczną chicagowską Polonię. Obdarowali ją emocjami, zostawili do dzisiaj żywe wspomnienia. Teraz ich śladem podążył skrzydłowy Jagiellonii, Przemysław Frankowski.

   Dekadę temu przeprowadzka za ocean 23-letniego piłkarza byłaby decyzją dziwaczną. Ale nie dzisiaj. To już nie jest liga dla starych ludzi (chociaż Zlatan trzyma się dzielnie…). Frankowski to zawodnik regularnie ostatnio powoływany do reprezentacji i wydaje się, że z Chicago wcale nie powinien mieć do niej dalej niż z Białegostoku. Co nie zmienia faktu, że obrał raczej niespodziewany kierunek.

   A skoro starych ludzi wspomniałem, to na koniec o dwóch takich, co Gwiazdy (Białej) nie ukradli (jeden nawet wspomógł), ale do niej przybyli.

   Wypożyczenie między klubami z polskiej ligi? Nic niezwykłego. Ale tutaj chodzi o TEGO piłkarza i TEN klub. Sławomir Peszko w Wiśle Kraków. I on (Peszko) i ona (Wisła) po burzliwych przejściach. Sens takiego ruchu w dłuższej perspektywie jest dyskusyjny, ale przecież Wisła przed chwilą nie miała przed sobą perspektywy żadnej! Przewrotnie myślę, że pod względem sportowym to się może udać. Runda, może dwie – dlaczego nie? O ile oczywiście Sławek skupi się na boisku.

   Jakub Błaszczykowski z Wisły ruszał podbijać świat, teraz wraca do domu. Korzyść płynie z tego obopólna; Kuba, do spółki z dwoma inwestorami, wsparł klub konkretną kwotą, nieco wcześniej podejmując treningi z drużyną. Zostawmy biznesy – Błaszczykowski ma jeszcze reprezentacyjne ambicje, a do ich spełnienia potrzebuje regularnej gry. W Niemczech nie było szans, w Krakowie ma być wiodącą postacią. Czas pokaże, czy selekcjoner będzie miał uzasadnienie dla powołań Kuby na zgrupowania.

Ps. Telenowela trwająca trzy lata doczekała się finału! Michał Pazdan odchodzi z Legii. Tyle, że nie tylko po to, żeby spróbować nowych wyzwań, ale przede wszystkim po to, żeby grać… Przewrotny bywa los… W Ankaragucu, nowym klubie „prześladowcy CR7”, dzieje się nie najlepiej sportowo i finansowo, ale ponoć piłkarz i jego menadżer wiedzą, co robią. Oby.

Bartłomiej Janowski

_________________

* Kupię Polaka