Widoczne zdjęcie zostało wykonane podczas domowego ślubu moich rodziców na Bulwarach, 16 stycznia 1982 r. Trwał stan wojenny, więc nie było mowy o organizowaniu przyjęcia w „Herbowej”.

   Pierwszy z prawej siedzi tata mojego taty – dziadek Zdzisław Hapka, lwowiak. Do Radzynia przybył jako nauczyciel. Zapamiętam go jako bardzo mądrego pana, siedzącego wśród najrozmaitszych książek. Do swojej żony, a naszej babci – zwracał się per Fipciu. Zawsze powtarzał nam, zabieganym członkom rodziny: „tylko spokój i wolne ruchy mogą nas uratować”.

   Poprawiał mylące się spikerki w nowych „Wiadomościach” („Pan prezydent!”). Do drżenia doprowadzał ekspedientki, podliczające mu ręcznie zakupy. Dla zgrywy brał ze sobą suwak logarytmiczny i po usłyszeniu kwoty do zapłaty, pytał spokojnie: „na pewno?” Nauczył mnie szukania źródeł, robienia bibliografii. Brata Łukasza – grać w szachy. Kształcił nas w matematycznym myśleniu, precyzyjnym wyrażaniu własnych myśli i odczuć. Był zdystansowany wobec nowej rzeczywistości, próbował ją rozumieć, „wgryzał się” w nią.

   Ostrożny wobec zmian, przybierał stałą pozycję podczas słuchania innych. Zakładał ręce za głowę i słuchał (mimowolnie na późniejszych zdjęciach widać, jak powtarzamy ten gest. Kochał słuchać i rozmawiać z Innymi.

   Za dobre stopnie szkolne brał nas na krótki spacerek do oddalonego o dosłownie dwa kroki sklepiku w jednej ze słynnych radzyńskich „przejściówek”. Zawsze znalazł się grosz na uwielbiane przez nas wówczas komiksy.

   Moja babcia, Irena zanotowała w swoich wspomnieniach: Jednym z nowych nauczycieli był Zdzisław Hapka pochodzący z Lwowa (…) Miał za sobą ukończonych 5 semestrów Politechniki Lwowskiej. Zaplanowaliśmy, że przy mojej pomocy, dokończy te studia. On pojedzie dalej się kształcić, a ja – będę pracowała nadal tu na miejscu, by mu pomóc. Dostał się na Wydział Architektury Politechniki Warszawskiej na drugi rok. Zamieszkał w dzielnicy Koło u pani Młynarzowej, samotnej wdowy, której syn zginął w Powstaniu Warszawskim. Mieszkał tam do końca pobytu w stolicy.

   Trwał on 6 lat, gdyż okresowo pracował w Centralnym Biurze Studiów i Projektów Transportu Drogowego i Lotniczego na ul. Hożej 63/65. W 1952 wrócił z dyplomem inżyniera architekta. Rok szkolny 65/66 spędził w Prabutach w powiecie iławskim. Pracował jako nauczyciel zawodu w Technikum Budowlanym i Zasadniczej Szkole Zawodowej. Ja zostałam jeszcze z dziećmi w Radzyniu. Zdzisław miał lepiej płatną pracę i obiecane mieszkanie. Jeździłam tam i trzeba przyznać, że miejscowość była malowniczo położona. Kiedy przyszły wakacje i przyjechał do Radzynia, nakłoniono go, by podjął pracę na dawnym stanowisku. Także tutaj obiecano lokum w „nowym budownictwie”. Od września 1966 do ’68 pracował tutaj. Zrezygnował z pracy, ponieważ ostatecznie nie przydzielono nam mieszkania.

   Podczas pracy w Radzyniu, mąż uczył na kursach rzemieślniczych oraz udzielał się jako ławnik sądowy. Ponieważ zaproponowano mu pracę we Włodawie, także w Zespole Urbanistycznym, a mieszkanie już czekało, zdecydował o naszych przenosinach. Zaczął tam pracę od 1 października 1968. My naturalnie również się tam wkrótce przeprowadziliśmy. Mieszkanie było na trzecim piętrze, 3-pokojowe, przy ulicy Kotlarskiej 6/42.”

   Zawsze gotowy pomóc. Pamiętam zabawną sytuację – w pewnym pobliskim sklepie otrzymał jeden fałszywy banknot. Nie wrócił z pretensjami do feralnego miejsca, ale za szybą swojej biblioteczki umieścił ową „fałszywkę”. Opatrzył ją fachowymi komentarzami i każdemu ze swoich gości pokazywał, jak nie „naciąć się” przy otrzymywaniu reszty.

   Wierzę, że spotkamy się jeszcze… Dziadek, wstanie od kolejnej partyjki szachów, sięgnie po łyk swojej ulubionej herbaty i zapyta: „Co tam, Kuba, na dole słychać? Irka jak zwykle na ogrodzie…”.

*

   Stojący na fotografii to tata mojej mamy – Jan Świć. Kochał pracę na roli, rodzima Branica była jego rajem, ową terra felix. Pamiętam go siedzącego przy stole, gdy kręcił palcami „młynki”. Przy życzeniach powtarzał, by „z Antkami (łobuziakami) się nie zadawać”. Mawiał także, by „nie roztrząsać tej sprawy”. Niby w cieniu babci Lodzi, acz potrafiący zażartować. Spokojny, pełen pokory. Chodzi teraz po niebieskich polach, Pan Bóg wezwał go do siebie: Janek, pora odpocząć.

Jakub Hapka