Pamiętam swój szok, gdy w gazetowej relacji zobaczyłem kwiat polskiego aktorstwa bawiący się w otoczeniu tych, którzy – mówiąc Dańcem – dali się zamknąc na trzy miesiące w baraku, naszpikowanym podsłuchami i kamerami. Na naszych oczach zrównano filmowy dorobek, lata studiów oraz prób na teatralnych scenach, słowem – autentyczną, okupioną trudem i wyrzeczeniami drogę do sukcesu z byciem w domu Wielkiego Brata.

   Pojawiający się spot o powrocie tego formatu do „niegrzecznej telewizji”, który z miejsca ma stać się hitem ramówki przywołuje wspomnienia o szale, jaki zapanował w Polsce podczas pierwszej edycji masowego podgladania zwyczajnych ludzi. Rok 2000, 2001 – moi rówieśnicy namawiają panie bibliotekarki w liceum i włączają w świątyni kultury wyższej, wśród stosów literatury pięknej „Big Brothera”, by ekscytować się nominacjami. Tym, kto w minioną niedzielę wyszedł, a kto ewentualnie wszedł na jego miejsce.

   Jak mawiają w moim ulubionym „Tutam” Schaeffera: zidiocenie społeczeństwa osiągnąlo swoje apogeum. Wieść gminna niosła, że w jednym z zakładów pracy zamiast prenumeraty branżowego pisma, przerzucono się na lekturę pisemka, opowiadającego o losach mieszkańców domu w Sękocinie.

   Zjawisko nieoczekiwanie przychodzącej i równie szybko mijającej sławy bycia celebrytą świetnie odmalował Woody Allen w „Zakochanych w Rzymie”. Jedna z noweli, budującej filmową opowieść, ukazuje przykład przeciętnego pracownika biurowego (w tej roli Roberto Begnini), za którym biegają paparazzi. Oślepiony błyskami fleszy i podtykanymi pod nos mikrofonami, krzyczy do nich: „Jestem odpowiedzialnym człowiekiem, muszę iść do pracy”.

   Reporterzy telewizyjnych wiadomości pytają go o tak kluczowe i ważne kwestie, jak: menu śniadania, ulubioną kawę, jak minął mu dzień w pracy (z miejsca dostaje awans):
 Zalałem kawą kilka dokumentów. Poza tym nic się nie stało.
– Pan Pisanello rozlał dziś trochę kawy, jednak bystrość jego umysłu pozwoliła zdusić kryzys w zarodku i nikt nie zginął. Przyczyna tego zdarzenia będzie tematem dzisiejszego programu, którego gościem będzie przedstawiciel Illycafe oraz ambasador Brazylli przy ONZ – podkręca relację reporter. Sława urzędnika mija tak szybko, jak się pojawia.

   Poznaliśmy wtedy określenie: product placement. I podobnie, jak w „Truman show” wszystkie przedmioty, z których korzystają bohaterowie są do kupienia.

   Jak skończyli bohaterowie mas, oglądani przez blisko 5-milionową widownię? Dwóch dostało się na krótko na Wiejską, mignęli przez moment w efemerycznych programach (to szczęściarze), pozostali – reklamowali chłam w telezakupach.

   Uśmiech politowania budzą plotki o podkręcaniu nowego show przez obecność popularnych wśród młodzieży youtuberów. Producenci wpadli nawet na pomysł, by w domu „zamieszkała” Izabel, była miłość byłego premiera (Maxi) Kaza. Przy stole mogłaby cytować swoją poezję…

   Już na studiach zetknąłem się z terminem: infotainment, który na dobre zapanował we współczesnych mediach. Czasy kultu żółtych pasków w telewizjach informacyjnych. Sława… Czas zedrze z niej pozłotę. Ta prawdziwa będzie wieczna, sztucznie wykreowana zabłyśnie chwilę jak fajerwerk, ginąc na śmietniku zapomnianych dziwactw.

Jakub Hapka